352. Archiwa nie płoną, czyli morderstwa prosto z encyklopedii (Mgnienie 3/5) 351. Prosektorium pełne życia, czyli Ziemia Obiecana 2.0 (Mgnienie 2/5) 350. Bateryjka Erudycyjna, czyli przedstawienie Hamleta w mieście Toruń (Mgnienie 1/5) 349. Metropolia Północy, czyli szkolny teatrzyk (Klątwa przeznaczenia 8/8) 348.
Opublikowano: pon, 1 kwi 2019 17:18 Ostatnia modyfikacja: pt, 19 cze 2020 11:11 Autor: Jan Bocian / Tomasz Talaga Nowa Ziemia Obiecana Trzeba mieć trochę odwagi i fantazji, by porzucić bezpieczną pracę doktora na Politechnice i zająć się własnym biznesem, w którym wykorzystuje się pełnię wiedzy naukowej zdobytej na uczelni. Potem, żeby utrzymać się na rynku i rozwijać firmę, trzeba być rasowym przedsiębiorcą. Lubisz newsy na naszym portalu? Załóż bezpłatne konto, aby czytać ekskluzywne materiały z Łodzi i okolic. Przeczytaj jeszcze
RT @GrzelinskMa: Władysław Reymont "ZIEMIA OBIECANA" : " Tak, ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic. To razem właśnie mamy tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę.
Dzisiaj odbędzie się debata "Wpływ inwestycji w infrastrukturę związaną z uprawianiem golfa na rozwój gmin i regionów" - na pytania, które znikają ze strony Burmistrza nie uzyskam odpowiedzi. Nie ja pierwszy, nie ostatni. W sprawie ŚOB, są jeszcze inne kwestie: to że impreza jest prywatna, nie znaczy, że nie należy pytać o jej sens ekonomiczny: o konkurencji w pobliżu pisałem, z większych ośrodków, wyłącznie Rybnik może być zainteresowany (pola 18 dołkowe Pszczyna, Siemianowice; pole 9 dołkowe Bytom); z rozmów z osobami, które realnie działają na rzecz rozwoju Golfa, wynika, że nie ma potrzeby budowy nowego pola; co stanie się z siedliskami, jeśli się nie uda? kto i za czyje pieniądze posprząta? dziwi też pośpiech: popołudniowe spotkania z radnymi o nieznanym statusie (w przypadku komisji, brać w niej mogą udział mieszkańcy); złożone przez ŚOB wnioski zgłoszeń / pozwoleń bez wcześniejszej akceptacji RM, choć ŚOB jest dotowany z pieniędzy miejskich; brak koncepcji, która potwierdzałaby wszystkie obietnice - m. in. dostępność terenu; sposób podziału kosztów - zazwyczaj pole 18 dołkowe to ok. 60 ha, może Golf Club utrzymywał będzie wyłącznie dołki? inicjatorzy mają głowę na karku: "tajność" całego zamierzenia budzi uzasadnione obawy, że nie chodzi o żaden społeczny interes; wartość 1 ha gruntu to pewnie ok. 25 000 zł/ha (ostatnio wspominana cena to 17 zl/m2, ale wydaje się zaniżona) zapewne w wieloletniej dzierżawie; teren będzie przez te lata "zajęty" więc nie wiadomo, czy będzie możliwość zmian jeśli następca obecnego burmistrza będzie miłosnikiem skoków narciarskich i w tym upatrywał będzie pomyślność gminy. Może powody są jeszcze inne powody.
Tłumaczenia w kontekście hasła "ty nie masz nic" z polskiego na angielski od Reverso Context: Straciłam pieniądze, a ty nie masz nic. Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja Koniugacja Documents Słownik Collaborative Dictionary Gramatyka Expressio Reverso Corporate
{"type":"film","id":1073,"links":[{"id":"filmWhereToWatchTv","href":"/film/Ziemia+obiecana-1974-1073/tv","text":"W TV"}]} powrót do forum filmu Ziemia obiecana 2016-01-09 14:40:33 ocenił(a) ten film na: 10 Tak, ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic, to razem właśnie mamy tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę. To że był wyzysk to tylko kwestia tego, że ten kapitalizm dopiero ruszał, byłoby pięknie gdyby teraz była taka obowiązuje:Ja nie mam nic ty nie masz nic, on nie ma nic... i tyle samo będziemy mieć do usranej śmierci :)Pozdrawiam WielkieES "To że był wyzysk to tylko kwestia tego, że ten kapitalizm dopiero ruszał, byłoby pięknie gdyby teraz była taka wolność."Wolność działalności gospodarczej? Wolność od praw pracowniczych?Z jakiegoś powodu założyłeś chyba, że byłbyś fabrykantem, a nie pracującym 14 godzin za głodową pensję w koszmarnych warunkach. Dla przypomnienia 8-mio godzinny dzień pracy (i 46 godzinny tydzień) to od 1918 r. Ubezpieczenia wypadkowe od 1920 r. Płatne urlopy od 1922 r. Emerytury dla robotników od 1933 r. (umysłowi mieli wcześniej). Akcja "Ziemi obiecanej" toczy się ok. 1885 r. więc mało kto z jej bohaterów dożył tych zdobyczy socjalnych. bazant57 Reprezentujemy całkiem inną filozofię. Ty jesteś zwolennikiem państwa opiekuńczego. Ja twierdzę, że tylko podaż pracy może spowodować polepszenie sytuacji ogółu a nie jakieś regulacje ustawowe. To właśnie m. in. wspomniane przez Ciebie "zdobycze socjalne" zahamowały potężny rozwój. Żaden polityk, urzędnik, socjalista nie stworzy ustawą, rozporządzeniem ani nawet ukazem, ani jednego efektywnego miejsca pracy, stworzy je tylko ten Bucholc czy też Borowiecki z egoistycznej chęci bogacenia założyłem, że będę bogatym fabrykantem ale może byłbym wnukiem uwłaszczonego chłopa, którego syn został już jakimś majstrem, a ten z kolei zarabiając już całkiem przyzwoicie mógłby zapewnić swojemu synowi dobry start. WielkieES Wyciągasz pochopne wnioski co do mnie, pół życia wykonuję wolny zawód i mało mam powodów do chwalenia opiekuńczego państwa. To realia ekonomiczne po części dały zdobycze socjalne, począwszy od rozkręcania popytu wewnętrznego jako skutku wzrostu płac. Ponadto etap rozwoju kapitalizmu przedstawiony w "Ziemi obiecanej" wiązał się z akumulacją pierwotną i taka sytuacja jest możliwa np w Bangladeszu, a w Chinach już prawie minęła. W większości krajów nie ma nieprzebranych zasobów siły roboczej, zwłaszcza wykwalifikowanej i w interesie pracodawcy jest utrzymanie dobrych pracowników, również "socjalem". Miejsc pracy tworzonych współcześnie przez "urzędników etc." (rozumianych jako państwo) jest mnóstwo. Począwszy od strefy usług niematerialnych - większość szkolnictwa i spora część służby zdrowia (nawet w kolebce kapitalizmu Wielkiej Brytanii), poprzez dziedziny wymagające ogromnych inwestycji - energetyka czy transport (jakoś nie słuchać o lotnisku lub porcie wybudowanym przez "Bucholza"), a skończywszy na bezpieczeństwie czy obronności ("prywatna armia" raczej nie ma rakiet balistycznych czy lotniskowców).

I pomysl, ze na drugie nie masz szans Po co ten stres, myslisz, ze nie masz nic Kazdy ma - nawet ty Czasem trzeba to po prostu znalezc Milosc, noc i deszcz, zycie tez Dlatego warto starac sie Powiedz, czy naprawde nic nie jestes wart Znajdz to w sobie, tak Nie poddaj sie, bierz zycie jakim jest I pomysl, ze na drugie nie masz szans

Zainspirowani idealizmem projektu Polskiego Ładu, którego lektura spędza nam sen z powiek wobec rozmachu prezentowanych zasad i instrumentów sprawiedliwości, solidarności i równości, postanowiliśmy – dla lepszego zrozumienia ideału – wrócić do źródeł. Szukając inspiracji w literaturze nie sięgnęliśmy – na co pewnie liczyli nasi wdzięczni Czytelnicy – do „Utopii” Thomasa Morusa. W dzisiejszym odcinku Wakacyjnej Akademii Finansów dla Firm odwołujemy się do „Ziemi obiecanej” Władysława Reymonta. I też nie dlatego, że w tytule jest o obiecywaniu. Oby po nastaniu nowego porządku nie okazało się, że mottem każdego przedsiębiorcy zostanie najsłynniejszy chyba cytat z tej powieści: – (…) ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic (…) – To razem właśnie mamy tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę. Powodów sięgnięcia po tę klasykę jest więcej: studiując istotę kapitalizmu i modyfikacje, których dokonuje on na istocie ludzkiej warto odwołać się do jego początków. I czas chyba najwyższy w tym letnim (chodzi zarówno o temperaturę jak i o porę roku) podejściu do ekonomii wpleść polskie pierwiastki. Przecież i my, Polacy, ocieramy się o wielkie pieniądze, mamy z nimi do czynienia, pomnażamy je… Przecież prawa ekonomii sięgnęły swymi mackami nie tylko bohaterów rodem z USA np. z filmu „Chciwość”, i nie tylko amerykański cwaniak (Wilk z Wall Street) grając im na nosie zbił fortunę. Zatem – „Jak robią to Polacy?” Nie bez przyczyny szukamy odpowiedzi w utworze sprzed ponad stu lat. Aktualność powieści Reymonta poraża. Ale nie chodzi tutaj tylko o uniwersalne prawdy o człowieku, których nie brakuje w tekście Reymonta, a ich artyzm prześciga się z celnością. Warto sięgnąć po tę powieść, aby odnaleźć refleksje o Polakach, które z uszczypliwym humorem wypowiadają żydowscy bohaterowie, które trzeźwo sączą Niemcy, czy też które wykrzykuje Borowiecki, Polak od polskości uciekający. Ale przede wszystkim motywacją do lektury powinna być ponadczasowość tego tekstu. Postaramy się zasygnalizować najważniejsze związki ze współczesnością. Aktualność transformacji Rozwój gospodarczy na przełomie XIX i XX wieku na ziemiach polskich cechował się niesamowitym tempem. Z niesamowitą szybkością powstawały nowe fortuny, co za tym idzie, zmieniał się układ sił społecznych, zmieniały się miasta i oczywiście zmieniał się człowiek, któremu przyszło zmierzyć się z taką ilością nowości. Czy to, czego doświadcza Polska po przewrocie 89 roku nie jest sytuacją analogiczną? I nadal nie zwalniamy, „rozwój” nie bez przyczyny jest jednym z lepszych słów kluczy w marketingu. On „się dzieje” wciąż. Rozwój nabrał rozpędu, jego prędkość wymusza na nas nieustanną próbę dorównania mu. Czy dziś w epoce 5G, AI, przemysłu sprawniej niż przed stu laty radzimy sobie z nieustannym przepoczwarzaniem się? Aktualność wyścigu szczurów Oto kolejna analogia. Bohaterowie „Ziemi obiecanej” także gonili otaczającą ich rzeczywistość. Oczywiście kierunkiem/celem biegu był szczyt. Marzyli o bogactwie i sięgali po to marzenie wszelkimi możliwymi sposobami. Nie bali się wyzwań, ciężkiej pracy, a gdy nie dało się tymi drogami, to nawet… Gdyby jednak ktoś z Państwa nie znał tego dzieła, to nie będziemy spoilerować. Ale jedno możemy obiecać – będziecie zadziwieni potęgą podobieństwa. Poniżej małe ćwiczenie: zamiast słowa „fabryka” wstaw „korporacja”: – Ale nam nie jest wszystko jedno, nam – fabryce, w której pan jesteś jednym z milionów kółek! Przyjęliśmy pana nie na to, żebyś pan produkował się ze swoją filantropią, a tylko abyś robił. Pan wprowadzasz zamęt, gdzie wszystko polega na najdoskonalszym funkcjonowaniu, na prawidłowości i zgodności. – Nie jestem maszyną, jestem człowiekiem. – W domu Teraz brzmi znajomo, prawda? Ale poza atmosferą w pracy, poza mało kurtuazyjną motywacją pracowników, poza ukazanymi tutaj oczekiwaniami wobec zatrudnionych warto przy tym cytacie zatrzymać się nad metaforą maszyny. Powraca ona w powieści bardzo często, nawet w formie proroctwa. Proroctwo Matrixa Bracia Wachowscy osiągnęli niebywały sukces poruszając tematykę człowieka zniewolonego do maksimum (ponieważ nawet nie jest świadom tej niewoli). Czemu nie doceniamy Reymonta za wnikliwość diagnozy świata, który go otaczał? Człowiek stworzył maszynę, a maszyna człowieka zrobiła swoim niewolnikiem; maszyna będzie się rozrastać i potężnieć do nieskończoności i również wzrastać i potężnieć będzie niewola ludzka. Pisarz przestrzegał przed groźbą utraty człowieczeństwa, ale nie moralizował. Pisał o niebezpieczeństwach, które czyhają na człowieka, ale drogę do ocalenia, choć traktował jako konieczną, nakreślił jednak jako niemożliwą. Kapitalizm – współczesny konflikt tragiczny A może jednak można uciec od świata, którym rządzi prawo pieniądza? Czy można jednocześnie zachować czystość moralną i zbić fortunę? Choć pytania brzmią bardzo wzniośle, autor nie odpowiedział na nie patetycznym wykładem, ale tak nakreślił sylwetki bohaterów, aby nie mieli innego wyjścia, jak podążać drogą, którą im wytyczył moment dziejowy. Płynęli z nurtem zmian, a każdy jeszcze na dodatek z balastem swojego pochodzenia, które w znacznym stopniu determinowało ich działania. Czy to oznacza, że umiejętności przedsiębiorcze mają narodowość? Niekoniecznie. Wierzymy jednak, że tym, co sprzyja robieniu wielkich pieniędzy jest zmysł obserwacji i idąca za nim zdolność trafnej refleksji. Jako argument posłuży perełka spośród wszelkich Reymontowskich cytatów: …Ja jestem człowiek, który kocha i potrzebuje pięknych rzeczy. Jak ja się narobię cały tydzień, to potem w szabas czy w niedzielę potrzebuję odpocząć, potrzebuję iść do ładnej sali, gdzie bym miał ładne obrazy, ładne rzeźby, ładną architekturę, ładne ceremonie i ładny kawałek koncertu. Ja bardzo lubię te ceremonie wasze, w nich jest i piękny kolor, i ładny zapach, i dzwonienie, i światła, i śpiewy. A przy tym jak ja już muszę słuchać kazania, to niech ono będzie nienudne, niech ja słucham delikatnego mówienia o wyższych rzeczach, to jest bardzo nobl i to dodaje człowiekowi humoru i ochoty do życia! A w kirche co ja mam?… Cztery gołe ściany i tak pusto, jakby cały interes miał się trochę zlikwidować. A do tego przychodzi pastor i mówi. Co pan myślisz, o czym on gada?… Gada o piekle i innych nieprzyjemnych rzeczach. Bądź pan zdrów. Czy ja po to idę do kościoła, żeby się zdenerwować? Ja mam nerwy, ja nie jestem cham, ja nie lubię się gnębić nudnym gadaniem. A przy tym ja lubię wiedzieć, z kim mam do czynienia – cóż to za firma protestantyzm?! Papież to firma. A to, czy przesłania Nowego Ładu, Utopii i Ziemi Obiecanej wyrażające tęsknotę człowieka za lepszym światem pozostają w sferze marzeń czy mrzonek, pozostawiamy do oceny Czytelników.
— Ta, ta, ta! — przedrzeźniał stary z gniewem. Ty mi tego nie mów, bo ja cię zawsze przekonam, że ten miał rację, kto miał armat więcej i wojska. Rozum państw — to wielkie armie, gotowe do wyruszenia w pole, to ich dusza, która rządzi. 101 — Nie, panie Adamie, duszą państw jest sprawiedliwość, jaką się rządzą. 102 Teatr Kochanowskiego kończy sezon dziesiątą premierą i zaprasza w sobotę na „Ziemię obiecaną”. Inscenizacji powieści Władysława Reymonta podjął się Piotr Ratajczak. Dzieło polskiego noblisty opowiada historię trójki przyjaciół – młodego inżyniera Karola Borowieckiego (Kacper Sasin), handlowca Moryca Welta (Radomir Rospondek) -i syna fabrykanta Maksa Bauma (Konrad Wosik), których celem jest założenie fabryki i zarobienie milionów. Drapieżna, kapitalistyczna Łódź końca XIX wieku stanowi tło wydarzeń obnażających bezkompromisowość wolnorynkowej gry i psychologiczne podłoże wyzysku wobec tych jednostek, które zachowały odruchy sumienia. „Ziemia obiecana” to opowieść o marzeniach, nieposkromionej ambicji i dążeniu do celu bez względu na konsekwencje. Każdy, niezależnie od klasy i pochodzenia — począwszy od zwykłego robotnika po prezesa wielkiej fabryki — snuje sen o lepszym życiu i sukcesie. Mechanizm dążenia do władzy, sławy i pieniędzy jest dobrze znany nam Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic [...] To razem właśnie mamy tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę, nabiera dzisiaj — w świecie start-upów i szybkich biznesów — zupełnie nowego znaczenia. Premiera w sobotę, 25 czerwca o godz. 19. na Dużej Scenie. Po premierze odbędzie się spotkanie z twórcami. Polecane ofertyMateriały promocyjne partnera “Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic. To razem właśnie mamy tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę." 21 lutego 1975 r. miał Ja nie mam nic, ty nie masz nic, ale razem…Karolina LiberkaMwP 3 marzec 2014/ z tematu numeru: Zaangażowanie klienta w markęRozmawiamy z Pawłem Koconem – współzałożycielem marki Fun in Design i jej sklepów w internecie i realu, w których można samemu zaprojektować dla siebie buty – o tym, jaki fun może dać zmiana pracy i stylu życia, o początkach własnego biznesu, a także wielu doświadczeniach i trudzie, który trzeba włożyć w prowadzenie takiej Liberka:Jak leci we własnym biznesie? Wpisał się Pan w popularny ostatnio trend, by rezygnować z pracy w korporacji i pożegnał się z Kocon: Szczerze mówiąc nigdy nie myślałem o tak szybkim przejściu na swoje. Założenie własnej firmy to był tak naprawdę zbieg okoliczności. Motorem zmiany stali się znajomi z czasów studiów. Kiedy spotkaliśmy się 3 lata temu, okazało się w rozmowie, że praca w zatrudniających nas korporacjach, choć absorbująca, nie pochłania całkowicie i wciąż mamy jakieś nadwyżki czasu. Co więcej, okazało się, że wspólnie mamy też nadwyżki pomysłów – całkiem kreatywnych. Każdy z naszej trójki miał dość interesujące doświadczenia zawodowe i swoje spostrzeżenia, bo przecież na rynku pracy byliśmy już od około 10 lat. Od słowa do słowa i postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce – zmienić Wola, pomysły i już decyzja? To wystarczy, żeby wystartować? Nie, aż tak proste to nie było… Natomiast niewątpliwie ważne było to, że każdy z nas miał jakieś pieniądze, które mógł przeznaczyć na zmianę. Oszczędności, które chciał sensownie wykorzystać. Każdy z nas niezależnie zastanawiał się, jakby tu pomnożyć skromny kapitał… Ja początkowo chciałem połączyć swoje zainteresowania związane z integracją i angażowaniem ludzi ze znajomością Warszawy. Myślałem o ukończeniu kursu przewodnika po Warszawie i spełnianiu się w organizacji gier terenowych i integracyjnych dla pracowników firm. Moi znajomi mieli własne, całkiem inne pomysły, ale i tak doszliśmy do wniosku, że najlepiej połączyć siły. Na kolejnym spotkaniu każdy wyłożył swoje pomysły do wspólnej puli. Wśród nich znalazł się przykład australijskiego serwisu Shoes of prey – pierwszej strony w internecie, na której można było zaprojektować buty. Przed trzema laty to był totalny start up – moda wtedy nie była nastawiona na taką personalizację produktów, jak w tej I zgodnie zdecydowaliście zabrać się do czegoś takiego? Jakimi przesłankami się kierowaliście? Byliśmy po prostu zachwyceni tym pomysłem. Stwierdziliśmy najpierw, że to trudne i skomplikowane – nie mamy przecież ani zakładu produkcyjnego, ani strony WWW, ani nikt z nas nie jest informatykiem, programistą… A skoro to jest tak trudne i skomplikowane to – jak w „Ziemi Obiecanej” – ja nie mam nic, ty nie masz nic, to razem mamy w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę. I tak się zaczęło! Kombinowaliśmy. Szukaliśmy równocześnie zakładów produkcyjnych, podwykonawców, programistów. No i we wrześniu ubiegłego roku ruszyła strona beta – jeszcze bez aplikacji do projektowania butów. Wtedy buty zamawiało się z katalogu przedstawionych modeli. Nasz pomysł został oczywiście poddany pod ocenę znajomych, rodziny, przyjaciół. Czy w ogóle ma sens? Czy może chwycić? Czy ceny są akceptowalne? Byli „za” i to przesądziło, że rzuciliście się na głęboką wodę i zamknęliście ostatecznie rozdział korporacyjnych karier? Powoli, spokojnie… Nie mogliśmy sobie pozwolić na taką brawurę. Każdy z nas żyje z kredytem hipotecznym i nie mogliśmy ryzykować bez zabezpieczenia i lądowiska. Toteż przez pierwszy rok budowaliśmy Fun in Design po godzinach pracy i w weekendy. W momencie, kiedy wystartowała strona z aplikacją do projektowania butów, pojawiliśmy się w „Dzień dobry TVN”. No i to była prawdziwa klęska… urodzaju! Liczba zamówień przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Pracowaliśmy jeszcze na etatach, więc słowa „klęska” nie użyłem bez powodu. Nie mogliśmy zapewnić obsługi klienta non stop. Kiedy oni dobijali się poprzez fan page na FB, pisali e-maile… my byliśmy w pracy, na etacie ze stałą pensją. Zorientowaliśmy się wtedy, że w taki sposób na dużą skalę naszego biznesu nie rozkręcimy. No i wahaliśmy się, co z tym fantem zrobić. I tak z tym wahaniem jechaliśmy, jechaliśmy, cały czas szukając jakiegoś wyjścia z Aż wreszcie… Kolejnym naszym krokiem było zgłoszenie się na Startup Fest – byliśmy wtedy na etapie szukania inwestora. Potrzebowaliśmy kogoś, kto zainwestuje w nasz projekt i pieniądze, i know-how. Bo pomysł to jedno, ale też trzeba mieć gotówkę na dalszy jego rozwój. Wiedzieliśmy, kto na SF będzie, jakie środowisko. Szczerze mówiąc poszliśmy tam posypać głowę popiołem, z myślą – przepraszam za wulgaryzm – niech nam zj…. ten pomysł, niech nas przeczołgają. Chcemy zobaczyć, gdzie mamy dziury i co robimy źle, co możemy poprawić. Warto korzystać z takich akcji, to jest przecież darmowy coaching – uczenie się od lepszych i mądrzejszych. Nie byliśmy faworytem i byliśmy jedynym start upem, który miał realny produkt w ofercie. Poszliśmy tam, by dostać po tyłku, a okazało się, że wygraliśmy! Nagrodą była gotówka – 50 tys. zł oraz rozgłos. I w tym momencie właśnie trzeba było sobie zadać te pytania: Czy rzucamy etatową pracę teraz, kiedy mamy już coś na początek, a o naszej marce zrobiło się głośno? Czy może odpuszczamy i zostajemy na etatach. Pamiętam, jak raz wziąłem dzień urlopu i poszedłem do radia opowiadać o Fun in Design. Czułem się z tym źle, bo przecież byłem pracownikiem korporacji, a tu w radiu opowiadam o swojej prywatnej marce. Pomyślałem, że to najwyższy czas , by ostatecznie podjąć decyzję o pójściu całkiem na Dalej poszło gładko? Mieliśmy pół roku na zbudowanie nowej strony WWW, nowej, lepszej wersji aplikacji do projektowania butów – na to postanowiliśmy przeznaczyć całą wygraną. Mieliśmy więc już finansowe lotnisko, co prawda z krótkim pasem do lądowania, ale było! Po kilku miesiącach udało nam się sfinalizować rozmowy z inwestorem. Pozyskaliśmy fundusze na działania marketingowe i jeszcze lepszą aplikację, która teraz, w marcu, ujrzy światło dzienne. Udało nam się także otworzyć sklep stacjonarny – bez wsparcia inwestora to byłoby niemożliwe. W ciągu trzech lat od kanapowego pomysłu na kartce papieru, dzisiaj jesteśmy rozpoznawalną marką , posiadającą e-sklep, sklep stacjonarny, działający model biznesowy z perspektywą kolejnych sklepów w Polsce i wyjściem za granicę. To nie jest hurraoptymizm, raczej kolejny krok na przemyślanej drodze do budowania swojej Skąd wiara, że klienci będą chcieli aż tak się zaangażować w budowanie marki? Testem był występ w „Dzień dobry TVN”, po którym zrozumieliśmy, jak duży jest potencjał, nośność tego pomysłu. Polki, które zobaczyły nasz produkt w telewizji – od razu pokochały projektowanie. Nasi fani są bardzo mocno zaangażowani w współtworzenie oferty marki. Na przykład, myśląc o modelach na wiosnę, zrobiliśmy 4 prototypy i wykorzystujemy do ich oceny naszych fanów na FB oraz osoby, które otrzymują od nas newsletter. Dwa najlepsze zostaną wprowadzone, reszta odpadnie. To klient tworzy nasz produkt i chcemy, aby finalnie miał wpływ na to, co znajduje się w ofercie. Tego typu akcje bardzo nam się sprawdzają. Na pewno będziemy je powtarzać. Bo to buduje naszą markę z jasnym komunikatem: „My nie jesteśmy projektantami, designerami. To wy, nasi klienci, jesteście od podejmowania decyzji, co będzie modne”. Chcemy być całkowicie spójni z naszą filozofią tworzenia marki przez klienta, dlatego raz na pół roku sprawdzamy, które modele są najbardziej klikalne i te, które mają najsłabsze wyniki, są usuwane z aplikacji – nie ma sensu ich trzymać. Zależy nam, żeby tożsamość naszej firmy kojarzona była z wolnością. Na naszych butach nie ma logotypów. Nad tym, aby buty były charakterystyczne, pracujemy w inny sposób. Chcemy, aby grały kolorem – i to jest nasz znak A ten sklep stacjonarny – po co on wam? Wasza grupa docelowa jest w internecie. Model e-sklepu dobrze się sprawdził, więc skąd potrzeba bycia w realu? Początkowo nikt z nas nie zakładał, że kiedykolwiek będzie nas stać na sklep stacjonarny. Internet – to miał być główny napęd! Ale taki sklep ma sens w naszym biznesie. Było dużo zapytań, gdzie można buty zobaczyć, przymierzyć, dotknąć. Kanał offline’owy nadal będzie bardzo ważny. Proszę zajrzeć na targi Mustache (niezależnych młodych projektantów), zawsze są tam tłumy, wszystkie pokolenia. Ludzie traktują je jak event, wydarzenie, na którym trzeba się odhaczyć. Bardzo ważny jest tutaj element społeczny, socialny. Chodzimy tam, gdzie jest towarzystwo, do którego należymy, albo chcemy należeć. Dlatego sklepy stacjonarne nadal będą istnieć. To nie przeszkadza wierzyć mi w internet, w miłość Polek do projektowania. Zresztą nasz sklep nie jest zwyczajny – to raczej połączenie showroomu sami do końca nawet nie wiemy z czym. Na 10 sprzedanych par w sklepie stacjonarnym, 8 zostaje tutaj zaprojektowanych. Panie przychodzą i kiedy zobaczą, jakie są możliwości, chcą projektować swoje indywidualne buty. Mówią np: „Chcę takie, jak te po prawej, ale z innym wykończeniem, z inną nitką, z innymi dodatkami”. Te klientki, które były już na stronie, proszą najczęściej o poradę, wsparcie w doborze fasonów i kolorów. Potrzebują potwierdzenia, że ich pierwotny, samodzielny wybór był bardzo dobry i buty będą piękne. Właśnie o to nam chodziło i to działa! W jaki sposób budujecie relacje z klientami? Wiadomo, że każdy zadowolony klient przyprowadzi kolejnego, co wywołuje efekt kuli śniegowej. Bardzo nam się sprawdza marketing szeptany. Zdarza się, że jedna osoba zamówi sobie u nas buty, a cały dział w jej pracy czeka na to, co przyjdzie. Kiedy okazuje się, że buty są fajne, wygodne, to później całe biuro zamawia. Mamy system rekomendacji, który jest dwuskładnikowy: przy zakupie 4. pary klient dostaje 5 proc. zniżki. Za każdą kolejną parę znów punkcik i tym sposobem może dobić do 20 proc. zniżki. Dożywotnio! Bardzo ważne są rekomendacje! Jeżeli nowy klient podczas składania zamówienia wpisze numer telefonu osoby polecającej – ta za każde polecenie otrzymuje 5 proc. zniżki. W ten sposób „ambasador” może dobić nawet do 100 proc. jednorazowej Dlaczego numer telefonu, a nie e-mail, który na ogół jest przydatniejszy? Bo numer telefonu osoby, która ci nas poleciła, zwykle jest zapisany w twoim telefonie. Z e-mailem zawsze jest problem – podać prywatny czy służbowy? A telefon zazwyczaj ludzie mają jeden i w tego typu momentach podają swój prywatny. Ten system bardzo nam się Jak się reklamujecie? Z jakich narzędzi marketingowych korzystacie najczęściej? Na początku nie mieliśmy budżetu na reklamę i korzystaliśmy głównie z fan page’a na Facebooku, marketingu szeptanego, a nieco później zaczęliśmy wykorzystywać e-mail marketing i wysyłać newsletter do klientów z naszej bazy, bo nie było to zbyt drogie. W momencie, gdy otrzymaliśmy budżet, zaczęliśmy się bawić w SEM i SEO. Okazało się jednak, że gdy produktu nie opiera się tylko i wyłącznie na atrakcyjnej cenie (czytaj, nie jesteś portalem wyprzedażowym), najważniejsza jest świadomość marki. Gdy nie ma kampanii wprowadzącej markę na rynek, bardzo trudno promować ją w internecie. Gdy nie ma świadomości marki i rozpoznawalnego logotypu, zrobienie kampanii banerowej mija się z celem. Klikalność tego typu działań jest bardzo niska, bo nikt marki nie kojarzy. Postawiliśmy na budowanie marki działaniami PR-owym i wspomaganie tego działaniami marketingowymi. Od jakiegoś czasu pracujemy na kampaniach adWord i display. Stawiamy także na remarketing, czyli komunikat do osób, które weszły na naszą stronę, ale nic nie kupiły. Wtedy na innych portalach, które odwiedzają, pojawiają im się nasze banery. W przypadku gdy zamówienie jest w koszyku, ale nie zostało złożone, wysyłamy e-maila z linkiem projektu i zachętą do ukończenia zamówienia. Taki model dobrze działa. Krótko mówiąc, stawiamy na budowanie zasięgu PR-em, a dopiero osoby skomunikowane z marką spotykają się z naszymi działaniami A blogi modowe? W przypadku każdego małego biznesu najważniejsze jest, czy klient jest w stanie już dzisiaj, teraz, zaraz zostawić właścicielowi pieniądze. Wydane pieniądze mają przyprowadzić kolejne i to też teraz, a nie w przyszłości. Zdarza nam się zapraszać do współpracy znane osoby, ale muszą być spełnione konkretne warunki. Zależy nam, aby każda osoba z nami współpracująca była całkowicie spójna z przekazem naszej marki – barwna, kolorowa. Z kolei wszystkie działania muszą być skierowane do naszej grupy docelowej, tej, która u nas kupuje. Ostatnio współpracowaliśmy z Basią Kurdej-Szatan, co zostało bardzo dobrze odebrane. Informacja, że Basia sama zaprojektowała sobie kolorowe sztyblety, pojawiła się nawet na pierwszej stronie Onetu. Na otwarciu butiku był u nas Marek Raczkowski – na okładce „Przekroju” wystąpił w butach własnego projektu. Nasi klienci, głównie kobiety 30+ ze średnich i największych miast Polski, kojarzą te osoby, czytają Onet i popularne tytuły prasowe. Po tym wprowadzeniu odpowiem na pytanie: owszem, zdarzało nam się współpracować z blogerkami, ale efekty nie okazały się zadowalające. Czytelniczki blogów modowych to osoby, które będą kupować u nas za około 5 lat. Zasięg udało się nam zbudować, ruch na stronie był naprawdę duży, ale w żaden sposób nie przełożyło się to na wzrost sprzedaży. Toteż, chociaż wydawałoby się to naturalnym wyborem, raczej nie zabiegamy o względy blogerów. To nam się po prostu nie przekłada na szybką, realną Na co trzeba zwrócić uwagę, oddając klientowi możliwość współtworzenia produktu? W przypadku produktów projektowanych za pośrednictwem strony internetowej bardzo ważna jest korelacja wyobraźni klienta z tym, co widzi na ekranie komputera. Inaczej istnieje duże ryzyko, że projektowanie zostanie tylko zabawą; w najgorszym przypadku wraz z odbiorem zamówionego produktu pojawi się rozczarowanie i klient porzuci markę. Nasza pierwsza wersja aplikacji do projektowania przypominała komiks. But, który widział klient, był po prostu rysunkiem i trzeba było mieć dużą wyobraźnię, żeby zobaczyć w tym rysunku finalny produkt fun in design. Dotyczyło to zarówno kształtu prezentowanych modeli butów, jak i dobieranych kolorów skór. Aktualna wersja aplikacji umożliwia zobaczenie kształtu buta już na etapie jego projektowania. Poprawiliśmy zarówno kreskę, jak i tekstury – kolory i desenie wybieranych skór. Dodaliśmy drugi rzut tak, żeby klient mógł zobaczyć projekt swojego buta również od tyłu. Dzięki temu zabiegowi odnotowaliśmy znaczący wzrost poziomu składanych zamówień. Teraz kończymy prace nad trzecią wersją aplikacji. Postawiliśmy sobie jasny cel: projekt oglądany przez klienta ma wyglądać dokładnie tak, jak prawdziwe, produkowane przez nas buty. Najmocniejszą stroną nowej aplikacji będzie dokładność prezentacji rodzajów i kolorów skór i to, że będzie w formacie 3D. But będzie widoczny z każdej strony. Podsumowując: najważniejsze jest rzetelne spełnienie obietnicy danej Jaki potencjał w Polsce mają marki, które są współtworzone lub tworzone przez klientów? I dlaczego ludzie lubią się w takie produkty angażować? Wydaje mi się, że bardzo duży, szczególnie w branży modowej. Po okresie zachwytu zachodnimi sieciówkami pojawiło się zapotrzebowanie na unikatowość, indywidualizm. W ostatnich latach niczym grzyby po deszczu wyrosły różne przedsięwzięcia odzieżowe. Osoby, które mimo chęci nie mogą sobie pozwolić na stworzenie własnej marki, coraz chętniej angażują się w życie takich projektów. Dotyczy to zarówno świata rzeczywistego, jak i social mediów. One pragną być ambasadorami marki i wpływać na ofertę produktową. Tak jak już wspomniałem, przygotowując się do sezonu wiosennego, zapytaliśmy naszych klientów i fanów, które z zaprezentowanych prototypów najchętniej widzieliby w naszej ofercie. Odzew z ich strony był większy, niż się spodziewaliśmy. Dlaczego ludzie lubią się w takie rzeczy angażować? Bo chcą mieć realny wpływ na rzeczywistość wokół nich. Na rynku pracy okrzepło pokolenie Y, które granicę pomiędzy życiem prywatnym a zawodowym przesunęło zdecydowanie na korzyść tego pierwszego. Poświęcają coraz więcej czasu na realizację własnych pasji, pielęgnowanie indywidualizmu. Coraz więcej takich osób angażuje się w różne przedsięwzięcia. Tworzą własne projekty, albo wspierają te, które lubią najbardziej. Bardzo dziękuję za inspirującą Z WYDANIA DRUKOWANEGOKarolina Liberka NmtRx3. 85 452 1 18 442 250 264 447 449

ziemia obiecana ja nie mam nic ty nie masz nic